Mój zakochany Paryż nie ma czaru Nicka Noltego z wnukiem Kacprem, ani Natalii Portmanównej przed niewidzialną ścianą. Ale jest mój i za każdym razem, kiedy oglądam w tym filmie paryskie pocztówki, wracają do mnie moje konkretne wspomnienia. Taki jest sens tego filmu, że wzrusza – w pewnym stopniu – każdego, kto Paryż choć raz w życiu odwiedził. Ci, co Paryża nie znają, powinni tutaj szukać innych wrażeń.
A trochę ich jest. Nie wszystkie, zresztą, nowelki do mnie przemawiają. Aby zrozumieć niektóre trzeba wiedzieć (chociażby), kim byli Ben Gazzara, czy Bob Hoskins. Zwiedzając z Rufusem Sewellem cmentarz Père Lachaise trzeba wiedzieć, kim był Oskar Wilde. W ogóle trzeba coś wiedzieć.
Coraz częściej zdaję sobie sprawę, że dotarliśmy do epoki, gdzie mało kto łapie w lot odniesienia. Gonitwa szczurów i brak czasu nie pozwalają uczyć się kultury tym, którzy mają dobrą wolę, zresztą jest tyle warstw tej kultury, że nie bardzo wiadomo, bez autorytetów, z jakiej czerpać. A autorytety z poświęceniem godnym lepszej sprawy wycięto w pień, wraz z pomnikami. Kto wie, czy z tego narodzi się coś nowego?
Dodaj komentarz