Kościół jako instytucja przypomina organy; wiele rejestrów, klawiatur, udawanych instrumentów, chociaż całość służy do generowania jednej melodii. W zasadzie instrument stanowi jedność z organistą, a nie ma zupełnie znaczenia dla słuchacza, kim jest organista, jeżeli muzyka piękna. Bunt podniósłby się, gdyby z instrumentu wydobywała się nieznośna kakofonia, lecz na razie mamy w uszach układy harmoniczne. Błądzą zatem, moim zdaniem, ci, którym wydaje się, że w Kościele występują nurty przeciwstawne, jako że Kościół w różnorodności swojej zbiera do jednego koszyka.
Mamy więc dobrotliwego i sprawiedliwego Franciszka dla tych, co pokrzywdzeni i mamy Ojców Trwających dla tych, co pełne kosze lubią i o nie dbają. Jedni i drudzy są częścią tego samego organizmu, który można rozpatrywać także socjologicznie, wręcz materialistycznie. Organizm ten zawiera miliony istnień wiążących z nim własne materialne istnienie, a więc powinien dbać o to, by kosze były pełne. Przecież te miliony istnień muszą z czegoś żyć, a wśród nich jedne lepiej, inne gorzej, chociaż wszystkie solidarnie, dla dobra całości, która przecież zapewnia im przeżycie (w walce o byt jest Kościół jedną z najdoskonalszych instytucji docześnie wymyślonych).
Nie ma więc co się dziwić, kiedy jeden z Ojców Trwających wyciąga rękę do umierającego społeczeństwa wołając: daj mi, co masz, zanim odejdziesz. On tego nie robi dla siebie, tylko dla całego Kościoła. Tutaj jest odpowiedź, dlaczego istotnie Kościół Ojca Trwającego nigdy nie odtrąci, nie potępi, a moralna ocena tego, co i jak Ojciec Trwający robi, znajduje się poza Kościołem. I poza Kościołem skryta jest moc, która to wszystko przeklnie, czyli skaże na potępienie, albo do serca przytuli, jako że w empatii swojej miłość kocha wszystkich, bez wyjątku.
Dodaj komentarz