Niechcący w tytule pojawił się sarkazm, chociaż wcale tego nie chciałem. Przeczytałem (i podzieliłem się lekturą na Fejsbuku) wywiad z Ks. Profesorem Kobylińskim, w którym rozmówca mówi językiem czystym, przezroczystym, prostym aż do bólu, a więc powszechnie zrozumiałym i porównałem ten język z eklektycznym żargonem tego samego Ks. Profesora w jego książce na temat etyki nihilistycznej. Rożnica jest tak wielka, że aż rani, a w kontekście poruszanego tematu objawia wręcz istotę problemu. Otóż Kościół (jak język Ks. Profesora w naukowych dokonaniach) tak daleko odszedł od rzeczywistości, iż zwykłemu człowiekowi pozostał Ks. Bashobora.
Nie jest to wcale wojna religijna; nasz czas — po prostu — jest czasem szamanów, nie ma zatem co dziwić się, że ci znaleźli się również wśród kapłanów Kościoła Matki naszej. Zresztą doskonale to Ks. Profesor rozumie, jako że potrafi rozpoznawać światłocienie u dzisiejszych filozofów. Gdyby jednak rozpoznając je myśli swoje przekazywał jak najprościej wszystkim złaknionym słowa mądrego i prostego, może lud wierny trudniej akceptowałby szamańskie wygibasy. Niestety, mam wrażenie, że wielu mądrych kapłanów ukrywa swoją mądrość z obawy przed narażeniem się hierarchii, a proroctwa pozostawiają cywilom takim, jak celebryta Hołownia (nic Hołowni nie ujmując).
W czasach kciuka i ikony człowiek jest o tyle bardziej samotny, o ile mniejsza jest jego zdolność do myślenia abstrakcyjnego. Reagując na świat emocjonalnie i w emocjach przekazując swoją inteligencję (jako że język staje się dlań niepotrzebną komplikacją) człowiek akceptuje tylko taki przekaz, na jaki cywilizacja go otworzyła. Łatwiej mu jest uczuciem rozpoznać symbole niż myśl, stąd sukces teatrum Ks. Bashobory, czy technik wypędzania złego furtkami. Zamiast zatem opowiadać o wojnie, czyli straszyć kolejnym symbolem, wypadałoby ludzi ponownie nauczyć myślenia, nawet przy pomocy emocji.
Dodaj komentarz