„Bardzo szanujemy zdanie Papieża, ale my jesteśmy polskimi politykami i powinniśmy dbać o polskie interesy” (to usłyszałem w telewizorze z samego rana). Nawet nie mam pretensji o megalomanię, nie spodziewam się też cienia myśli na wysokich czołach dbających o moje interesy. Pokolenie kciuka wkroczyło do polityki pod parasolem stetryczałych leśnych dziadków, którym czerwoni obrzydzili Hegla i Marksa i którzy sądzą, że chociażby z tego powodu trzeba zapomnieć o związkach przyczynowo-skutkowych. Wygłaszane wnioski bujają w obłokach jak marzenia hiszpańskiego Rajoya na temat Katalonii i w ogóle jest ok, bo wszystko, co logiczne stało się lewackie.
Wypada więc puknąć się w czoło i czekać na odejście z nadzieją, że mania opróżniania grobów w poszukiwaniu boskiej winy zostanie zapomniana, jako że i nas może dotknąć. Zadaję sobie pytanie, co to są te przesławne polskie interesy, jeżeli oderwiemy się od konkretnych grup społecznych i jednostek i zatrzymamy na narodzie (no bo członkami narodu są też polskojęzyczni mieszkańcy Chicago, a nawet Tel Awiwu). Czy chodzi o interesy tych 17 % wyborców, co przywłaszczywszy sobie etykietę suwerena wygrali wybory, jako że reszta z lenistwa do urn nie poszła? Czy może o interes Twardocha, zupełnie inny niż mój pod Prostkami?
Nie będzie lepiej i nie nadejdzie oświecenie nagłe, a grom z jasnego nieba nie uderzy we współczesnych pogan nienawidzących Hegla. O ile mi wiadomo nawet go nie czytali, jako że nie ma go w e-bookach, a na ekranie smartfona się nie zmieści. Coraz będzie gorzej, bo kanapowe lenistwo zadowolonych konsumentów dotknęło wszystkich i nikomu nie przyjdzie do głowy iść do następnych wyborów. A Katalonia i Unia i tak sobie dadzą radę bez nas.
Dodaj komentarz