W tych strasznych dniach przypominam sobie historię Włoch z ubiegłego wieku i przypadek Giacomo Matteottiego. Może są to zbyt łatwe analogie, każde wydarzenie jest inne, taką trzeba mieć nadzieję. Trzeba jednak pamiętać o podobieństwach. Także, po to, by zabezpieczyć się przed najgorszym.
Tak się składa, że czytam teraz esej Profesora Marcina Króla „Do nielicznego grona szczęśliwych”. Jego rozważania o rewolucji uświadomiły mi, że taka właśnie dokonuje się tu i teraz, chociaż w dawnych czasach rewolucje były wszem wobec ogłaszane, miały swoje barykady i sztandary, ta nasza – natomiast – mimo że świadomie prowadzona, jest podskórna, cicha, ukryta, więcej, jej hasłem jest walka z rewolucją. Ona to wskazuje „szaleńców’, którymi można manipulować po to, aby mogła dokonywać się społeczna inżynieria.
Zastanawia mnie, przy okazji, szaleńcze uwielbienie „rewolucjonistów” dla wzorców, które gloryfikują klęskę. Dialektyka każdej rewolucji zakłada powrót do stanu poprzedniego i, zwykle, gilotyny dla rewolucyjnych sprawców. W przypadku Włoch gilotyny nie było, wystarczył słup i brzydkie konsekwencje, o których łatwo zapominamy. Rewolucjoniści, jednak, odrzucając ciągłość, tradycję, zastany porządek nie uczą się na błędach minionych pokoleń (co, paradoksalnie, wprowadza mnie w optymistyczny nastrój).
Dodaj komentarz