W mojej nieomal czterdziestoletniej karierze tłumacza najbardziej wkurzają polskie i włoskie teksty prawnicze. Włosi znani są z retoryki i zawijania makaronu, natomiast polska terminologia tak jest ustawiona, aby nikt ale to nikt nie zrozumiał, o co w dokumencie chodzi. Nanizane pieczołowicie paciorki słów ukrywają czysto handlowe intencje i zupełną pustkę treściową, a przy tym im więcej słów, tym dokument wydaje się bardziej ważny. Takie szamańskie zaklinanie słowem, aby przestraszyć i oszołomić.
Najprostsze zawiadomienie publikowane jest z instrukcjami, które niczego nie uczą. Stosowana ideologicznie formuła zawarta w łacińskiej paremii „Ignorantia iuris nocet” (nieznajomość prawa szkodzi) wpędza prostego człowieka w ślepy zaułek, no bo jak poznać coś, czego nie można zrozumieć? Kodeksy polskie są tak budowane, aby docierały do wąskiej grupy zaprawionych w dyskusjach prawników. Prosty człowiek musi im słono zapłacić, aby dowiedzieć się, o czym są dwa zasadnicze zdania z dziesięciostronicowego pisma.
A przecież prości ludzie stanowią większość. Manipulowanie nimi stosując szamańskie formuły jest najcięższym z występków dokonywanym w majestacie prawa. Słowacki pragnął, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Do jego pragnienia wystarczy dodać Dekalog po to, by Prawo stało się uniwersalne i zrozumiałe, a więc rzeczywistość prostsza i bezpieczniejsza, a o to nam chyba wszystkim chodzi.
Dodaj komentarz