Kiedym o piątej rano wypuszczał nad staw psa, nie spodziewałem się awantury. Pięć minut przed psem wybiegła na łąkę kotka, więc psina pobiegł przywitać się z nią i przepadł. Po pół godzinie (zwykle pies robi rundkę i wraca za trzy minuty) żadnego psa, ni kota i tylko nad stawem ujadanie niezmiernie zaangażowane, jak pisiorki w obronie Glapisia. Zmusiło to mnie do podjęcia decyzji i po założeniu kaloszy jak rączy jeleń pobiegłem (o jej, o jej, co się dzieje?) zobaczyć.
Otóż nad stawem, pod jesionem wysokim, pies rozpłaszczony nieomal jak placek i warcząco ujadający w przestworza zaglądając, a tam z sześć metrów nad ziemią kotka na jednej gałęzi, na drugiej zaś wiewiór jakiś, w szarówce poranka równie szary i z ogonem puszystym niby wachlarz Fanny Hill. Pyszczek długawy, uszy kocie i gabaryty mojej kotki, tyle że ona z drzewa schodzi łbem do dołu, po gałęzi na łeb i szyję, ten natomiast przeskakuje w przestworzach rozcapierzony płasko na następne gałęzie. Pies jazgocze, kotka chyba zaprzyjaźniona z wiewiórem (chociaż ówże, po konsultacji z Panem Guglem i innymi Wikipediami, raczej szopa pracza przypomina, a nie wiewióra), ja zaś marznąc za nimi biegiem wokół stawu. W końcu szop wiewiór znika w zaroślach za płotem i menażeria, aczkolwiek niechętnie, jak to menażeria: wracajuć do domu.
W domu zaś, w telebaczenii, smutny prezesik skarlały pokrzykuje niczym pies mój Maniek, choć Maniek tiurmą nie wygraża, najwyżej zawarczy. Wpatrzone weń stare i młode szopy pracze i kotki przymilnie łby pospuszczawszy, więzienia bowiem źle wszystkim kojarzą się i nic dziwnego. O tempora, o szopes, nikt z historii nauk brać nie chce, a wiek ubiegły w tak odlegle sympatycznej, aczkolwiek społecznej republice włoskiej daleko w zapomnieniu znika i z niczym szopom i kotkom kojarzyć się nie chce. Tymczasem kotka moja, znudzona okrutnie, właśnie teraz na monitor wskakując na łeb mi wszystko zwala, co sugeruje, iż i na głowę prezesika dnia pewnego świat się zawali, niezręczną łapą popchnięty.
Dodaj komentarz