Kiedy to młody miś, zdolny wielce i znany w ówczesnym środowisku jako miłośnik Lwa Trockiego i permanentnej rewolucji objeżdżał świat i poznawał ciągle to nowe języki, a takie keczua ulubił sobie najbardziej, chyba dlatego, że w Ameryce Południowej widział najlepsze poletko do swoich eksperymentów, jam już był dorosłym chłopem, aczkolwiek niewiele z tego wszystkiego rozumiałem. Nadal, zresztą, mało rozumiem, a opinie wygłaszam po to, aby mózg utrzymać w jakim takim stanie. Miłośnik Trockiego ruskich nie lubił i nadal nie lubi, no bo przecie Lwa w Meksyku zaciukali, chociaż miłość (do permanentnej rewolucji) w sercu pozostała. Miłość, która przez lata dodawała siły duszy z gruntu niewinnej i losem społecznym przejętej.
Potem się wszystko pogmatwało. Tak bywa w historii, że trudno rozplątać wątki. Teraz w mojej głowie pozostał tylko ból istnienia, zaś w misiu podstarzałym ciągle kołacze się permanentna rewolucja, co z narzędzia stała się celem. I tak jedyny nad Wisłą znawca keczua ciągle nękany jest pomysłami o walkach i przewrotach po wzbogaceniu procesyjnymi feretronami, jako iż pojął wreszcie naturę ludu naszego.
Wszystko powinno mieć sens jakiś w boskich zamiarach. Płonący stos był dobry, jeśli czemuś służył. Przyszły, jednak, takie czasy, kiedy to ludzi oszczędza się jako potencjalnych konsumentów, a agresję spala na zwierzętach, te bowiem oddać jej na ludzką miarę nie potrafią, czyli stosy przestały być potrzebne. Permanentna rewolucja (tym razem po katolicku pojmowana) zupełnie nie pasuje do historycznego etapu, a nasz podstarzały miś przypomina bardziej Don Kiszota, niż Che Guevarę.
Dodaj komentarz