Złość rośnie, a serce wcale nie, patrząc na te czasy. Prezes, jakoby, zeźlił się nad wyraz. Ptacy niebiescy pomyliwszy pory roku zwiastują niechybną wiosnę, chociaż po nocy zimno, co na człecze postawy się przekłada. Sił do tego coraz mniej i powoli ze wszystkiego rezygnuję, bo perspektywę mam z każdą godziną krótszą.
Gdzieś tam nieopodal zaczynają układać stosy. Płoną one już wirtualnie w sieci i każdego dnia dorzucane są nowe ofiary. Ustrzec się ich można zupełnie w lasy uciekając, bez jakiejkolwiek pokusy w świecie uczestniczenia. Kosy pod skrzydełkami głaskać, ze srokami rozhowory prowadzić, kocie ogony rozplątywać i czekać, aż świat się opamięta.
Możliwym też jest, że z opamiętaniem nie zdążymy. Szybciej na drugą stronę chmury przeniosę się i stamtąd obserwując złościć lub śmiać się będę. Tam też spotkam pewnego dnia i Prezesa i Mateusza, a jeśli szczęście dopisze, to i pewną nadobną Halinę, do której szlochy i ochy kierowałem na poddaszu paryskim przy Avenue de Suffren. Starczy miejsca dla wszystkich (i to właśnie mnie ciągle zadziwia).
Dodaj komentarz