Wydaje mi się, że wszyscy to wiemy, ale nikt nie ma na tyle odwagi, by powiedzieć jasno: dzieje się kolejna rewolucja, taka podskórna, cicha, ukryta. W dodatku jest to rewolucja, której wydało się, że będzie w stanie powstrzymać zmiany. No bo świat zmienia się, także dzięki ludzkim działaniom, przybywa nas, a świat pozostawiony sobie samemu może nagle zrzucić ludzkość z siodła. Komuś zatem przyszło do głowy okiełznać konia i jeźdźca po to, by zawrócili z drogi do nie wiadomo dokąd.
Kołaczący się w mojej głowie Ortega y Gasset już o tym dawno mówił. To prawda, że nie wskazał dróg, ale postawił diagnozy. Zjawiska, które opisał, przygniotły świat na tyle, że ludzie, jako część systemu, nie są w stanie w systemie sobie poradzić, a system modyfikować może wyłącznie Autor. Ludzie, zaś, nawet co do Autora mają wątpliwości.
Logika rozwoju (nie wartościując, czy rozwój to postęp), a może także i logika wzrostu wypromowała masy (zbiór anonimowych osobników). Profesor Marcin Król zastosował w swoim eseju termin ilość. Jeżeli przyjąć heglowskie definicje, w nieustannym stawaniu się ludzkiego świata zasadniczą rolę odgrywa jakość, a więc Duch. Zwracam uwagę, że są to wszystko bardzo publicystyczne przybliżenia.
Otóż współcześnie ludzki świat ilością przygniata jakość. Profesor Marcin Król tęskni za światem, w którym ilość przechodzi w jakość, a jednocześnie jest świadomy tego, iż tak się nie dzieje. Gdyby taka dialektyczna prawda była prawdziwa, rozwój stałby się faktycznym postępem, a ilość nie byłaby wcale problematyczna. Niestety współczesność pokazuje, że heglowski optymizm nie ma wcale podstaw, chociaż w słowach Profesora Marcina Króla nadal tli się iskierka nadziei.
Po to, by była ciągłość, musi być przyczyna i skutek. Po to, by dokonywać zmian, trzeba być rozumnie świadomym rzeczywistości. Ogląd tejże przy pomocy wyłącznie obrazów, oderwanie od języka (a więc myślenia) na rzecz emocji i intuicji (odczuwanie obrazami) powoduje, że masy (ilość) nie są w stanie zrozumieć zagrożeń, skazane wyłącznie na bierne konsumowanie przyjemności.
Nieliczne grono szczęśliwych to ci, którym pozostało myślenie i którzy są strażnikami pieczęci, dbając o niezbędną dla rozwoju ciągłość. Nie wdając się w wartościowanie na temat elit, demokracji proceduralnej, utylitaryzmu i temu podobnych zauważam, że esej Profesora okazuje się bezradnym krzykiem w obliczu niereformowalnego świata (ten ulec może zmianom tylko wtedy, kiedy Autor je wykona). Odrzucając Autora, a więc deifikując człowieka, skazujemy ludzki świat na porażkę.
Czytając esej można odnieść wrażenie, że nieliczni szczęśliwi artykułują swoje obawy w sposób, który uniemożliwia ich zrozumienie. Bunt przeciw elitom wynika przecież również z faktu, że masy przestały elity rozumieć. Aby docierać do mas, oprócz diagnozy potrzebna jest empatia. Uciekanie w równoległość i uczestniczenie w Duchu gdzieś obok, po lasach, jest bezsilnym przyznaniem do porażki. Na szczęście istnieje świadomość uczestniczenia w rewolucji. Wypada jednak zapytać: po co, jeżeli nie chce się jasno jej opisać?
Marcin Król – Do nielicznego grona szczęśliwych
Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2018
Dodaj komentarz