Lubię czytać felietony Szczepana Twardocha, chociaż drażni on bardzo moją nieprzygotowaną do zbytniej swobody duszę. Chyba drażni tutaj wszystkich. W tym miejscu na Ziemi trudno jest przyzwyczaić się do cudzych opinii. Polacy są pod tym względem szczególnie czuli.
Największą wartością Twardocha widzę w jego cudownie klarownym języku. Tak pisząc po polsku jest on, czy tego chce, czy nie chce, pisarzem polskim i nie ma żadnego znaczenia, czy czuje się Polakiem, czy też chińskim Żydem, albo śląskim Niemcem. Pisze po polsku i to jest dla nas, przede wszystkim – bo jego opinia nie ma w tym przypadku żadnego znaczenia, wartością dodaną. Byłby pisarzem śląskim, gdyby pisał po śląsku.
Polska (chociaż nie tylko, we Francji jest podobnie) ma szczęście do pisarzy, którzy etnicznie byli bardzo odlegli. W zasadzie to tacy ludzie, jak Tuwim, Słowacki, czy Mickiewicz ukształtowali nasz język, czyli psychikę, czyli zbudowali pojmowanie świata (a piszę tutaj o tych, którzy czytając cośkolwiek ze świadomością mają wspólnego). Niestety polityka spowodowała, że nie potrafimy uwolnić się od archaicznego rozumienia narodu, myląc to z krwią, wyznaniem, czy historyczną przynależnością, chociaż o polskości najbardziej świadczy umiejętność władania językiem i tworzenia w tym języku kultury, a więc tradycji. Tak na to patrząc sam Twardoch wpada w pokręcone sprzeczności i walczy z czymś, co faktycznie nie istnieje i tutaj nie potrafię się z nim do końca zgodzić.
Dodaj komentarz