Nie do końca to chyba do nas dociera, ale wydaje się, że Kościół znalazł się w sytuacji, w której nadprzyrodzony i objawiony charakter wycofują się pod naporem sekularyzowanego społeczeństwa. Chodzi o instytucję, bowiem nadchodzi moment odrodzenia wiary indywidualnej i powrotu do Boga bez żadnych zaszłości, czy balastów. Jest to próba nie tylko dla zinstytucjonalizowanego Kościoła, ale także dla każdego z wiernych, którzy nagle staną twarzą w twarz z własną wolnością, czyli bezpośrednio przed Bogiem, porzuciwszy wreszcie pośredników. Następuje, paradoksalnie, najbardziej spektakularny powrót do źródeł, czyli do Objawienia.
Implikacji tego jest całe mnóstwo. Moja głowa ledwie wytrzymuje napór myśli, a wyobraźni nie wystarcza. Nie mam zresztą zamiaru rozwiązywać tajemnic historii i udawać wróżbity Jackowskiego. On jeden w zupełności wystarczy.
Podzielę się zatem strachem. Boję się, że człowiek katolicki nie zda egzaminu i górę wezmą w nim całkiem ziemskie instynkty. Otóż widząc rozpadający się tradycyjny Kościół wywnioskuje, że to Bóg (jego Bóg) znika i zgubi się w pustce, zaś do głosu dojdzie najgorsze. Świecki świat dyktując swoją moralność nie zastąpi dlań odchodzącej moralności tradycyjnie zinstytucjonalizowanej wiary (a zarys konfliktu już zauważam pod pomnikiem prałata) i tego się, rzeczywiście, obawiam.
Dodaj komentarz