Czyli, rzec tak można, bolszewia w natarciu. Pamiętam, że w młodych latach moich ktoś zastanawiał się, po lekturze francuskiego filozofa d’Hondta (l’idéologie de la rupture), jak bunt społeczny opanować i wykorzystać do budowania społecznych więzów, a było to kilka dobrych lat po amerykańskich doświadczeniach z buntem młodych i jeszcze nie znaliśmy naszej Solidarności. Już wtedy reformujący się, po cichu, nasi różowawi czerwoni przygotowania rozpoczynali, aby uczestniczyć w społeczeństwie obywatelskim, czyli bolszewia ustępowała mieńszewii. Kto by to wówczas pomyślał, że Anno Domini 2018 bolszewia powróci ubrana w komżę ministrancką?
Otóż Jacques d’Hondt rozważał zalety i wady rewolucji wobec zalet i wad ewolucji i wyraźnie skłaniał się do rozwiązań ewolucyjnych. Zastanawiał się (dzisiaj zastanawiam się nad tym i ja w moich skromnych proporcjach), czy przypadkiem w rewolucyjnym zapale nie niszczymy zamierzonych celów, jako że akcja rodząc reakcję zwykle ma skutki przeciwne. Pozostawienie społeczeństwa powolnej ewolucji, umiejętnie wpływając drobnymi krokami na ludzkie nastroje i pragnienia, jest daleko bardziej skuteczne, niż rewolucyjny terror. Ewolucja wymaga jednak myślenia, szczególnie u rządzących, nie zaś szlachetnych pobudek pozbawionych zupełnie wyobraźni.
Niestety, myślenie przestało się teraz zupełnie liczyć. Chlapiemy ozorami bez zastanowienia, uczymy się, co prawda, języków obcych, lecz nie do końca pojmujemy niuanse i z najlepszymi intencjami brukujemy piekło. Rewolucyjna przemądrzałość pali wszystko po drodze, a jej wyznawcy przestali odróżniać rzeczywistość od pobożnych życzeń. To wszystko dlatego, że rządzi nami pokolenie kciuka, im zaś obce są związki przyczynowo skutkowe i w poważaniu mają to, czy akcja rodzi reakcję (byleby kasa na gadżety była), chociaż do polityki nie durnie są potrzebni, a geniusze.
Dodaj komentarz