Zmierzyłem się ze wspaniałym słowotokiem Zafona, któremu hiszpański barok wymieszał się z Ameryką Łacińską (jest tam i Cortázar i Márquez), a także z zakrwawioną hiszpańską historią, której nikt się nie wstydzi. Słów tyle, że trudno je znieść, więc wolę pozostawać przy 12-zdaniowych inkantacjach, zresztą nie wierzę w uzdrawiające możliwości literatury. To, co nadchodzi, wcale nie pozostawia czasu na księgi o wielu tysiącach stron. To, co nadchodzi, w ogóle nie pozostawia żadnego czasu.
Dwanaście zdań wystarczy. Byleby były napięte jak barania struna i dźwięczały tym, co mnie najbardziej dotyka. Taki plakat z codzienności starego człowieka. Nie skarga, ale opis pozbawiony retorycznego mięsa: sztaluga, na którym mógłbym rozpiąć blejtram, gdybym wierzył w moc malowania.
A przecież nawet dwanaście zdań nie zmieści się na ekranie smartfona. Pułapka zwięzłości prowadzi w nicość, chociaż pisząc, z nicością walczę. Dzieła wielowątkowe na setkach stron spodziewają się pułapów dobrej woli, a przede wszystkim wierzą, że za lat pięćdziesiąt będziemy jeszcze czytać. Niestety, tak wielkim optymistą nie jestem.
Hej wielkie dzięki za wpis !