Już tutaj pisałem, że nadchodzi epoka wiary „zielonoświątkowej”, a zatem – w jakimś sensie – koniec tradycyjnie rozumianego Kościoła. Powstrzymam się od oceniania, czy dobrze to, czy źle, nie mnie o tym sądzić, jednakże nie ukrywam, że do pewnych rozwiązań jestem, po prostu, przyzwyczajony i trudno mi będzie się z nimi rozstać. Poza tym uważam, że pycha laickiej wiedzy może być równie niebezpieczna, co wynaturzenia sacrum. Zresztą, co stanie się z ludźmi, jeśli sacrum rozpuści się w profanum?
Mądrzy Ojcowie Kościoła zdają sobie z pewnością sprawę z zagrożenia. Kościół jednak nie składa się wyłącznie z mądrych Ojców i tutaj rozpoczyna się nieszczęście. W Kościele głos mają (a zabierają go chociażby w trakcie kazań) również i tacy, którym profanum zjadło do reszty powołanie i to właśnie przez nich instytucja przeżywa największy w swojej historii kryzys (a nawet jeśli jest ich niewielu, to właśnie oni stają się widoczni). Zwątpienie wiernych rodzi się u samego dołu, czyli tam gdzie sacrum spotyka się z codziennością.
Wielebny chce za chrzest od szaraczka uzyskać określoną kwotę. Nie krytykuję kwoty; dach, czy schody trzeba naprawić, są to sprawy oczywiste. Szaraczek jednak, nauczony doświadczeniem ludzi prostych, kupuje pół litra, idzie do wielebnego i załatwia chrzest za jedną trzecią kwoty. I znów nie będę się czepiał; jest jak jest, biedny ma prawo walczyć o lepszą cenę. Problem pojawia się wtedy, kiedy wielebny rozpija takie pół litra wraz z szaraczkiem, bo za tym idzie przykład, szarganie autorytetu i wystawienie instytucji na pośmiewisko (szaraczek, z tego, co do mnie dotarło, chciał sytuację nagrać i opublikować na fejsbuku), a zatem: może tu trzeba zmienić wszystko, aby do źródeł powrócić?
Dodaj komentarz